Jestem zdeklarowanym przeciwnikiem kredytów. Uważam, że koncepcja zadłużania się, czyli wydawania swojej przyszłości zamiast efektów swojej pracy z przeszłości, jest fundamentalnie niedorzeczna.
Jest wiele dziedzin w życiu, gdzie widzę wyłącznie czarne i białe zamiast miliona odcieni szarości. I dobrze mi z tym. W dodatku to się sprawdza. Może to „niedojrzałe”, ale ekstremalnie skuteczne.
Nie każdy jednak jest ekstremistą 🙂
Dlatego, jeśli już ktoś rozważa kredytowanie się, to mam dla takich osób przemyślenie, które być może oszczędzi im wielu problemów.
Istnieją 2 rodzaje zadłużania się, które uznałbym za najbardziej logiczne (lub najmniej nielogiczne – zwał jak zwał). Jedziemy.
1) KREDYT HIPOTECZNY
Hipoteka – przy założeniu, że umiesz oszczędzać oraz że dasz sobie radę w kryzysie.
„Każdy musi gdzieś mieszkać” – takie zdanie często pada z ust ludzi racjonalizujących sobie, że MUSZĄ wziąć kredyt hipoteczny.
Oczywiste dla wszystkich jest, że lepiej mieć mieszkanie własne niż wynajmowane.
Ale mniej oczywiste jest, że mieszkanie z hipoteką to nie jest własne mieszkanie, tylko też wynajmowane – tylko że od banku.
Jedyna pozytywna różnica jest taka, że nie trzeba pytać pracownika banku o zgodę na przemalowanie salonu albo na wbicie gwoździa.
Jeśli jednak przestaniesz płacić raty przez chociaż 3 miesiące, bank pokaże Ci, że jesteś tak naprawdę wynajmującym – i to na dużo gorszych zasadach, bo odpowiadasz również swoim autem, telefonem i połową wypłaty z pracy.
Klasyczny wynajmujący po prostu musi się wynieść z mieszkania, a „hipoteczny wynajmujący” musi spłacić cały dług – niezależnie, jakie straty może to dla niego oznaczać.
Dlatego „każdy musi gdzieś mieszkać” jest równie prawdziwe jak „każdy musi czymś jeździć”. Czyli tak, musisz czymś jeździć, ale czy od razu nowym Mercedesem? A co ze starą Corsą za 1500 złotych? Czy to dyshonor? A czy to dyshonor mieszkać w wynajmowanym mieszkaniu, jeśli chwilowo (lub nawet przez całe życie) nie możemy sobie pozwolić na kupno?
Dyshonor to jest pobić dziecko. Szerzyć nienawiść. Kopnąć psa. Zdradzać żonę.
Jazda Corsą lub wynajmowanie mieszkania to żaden dyshonor, tylko dostosowanie się do aktualnej sytuacji – czyli definicja rozsądnego podejścia do życia.
Czy zatem hipoteka może być w miarę bezpieczna? Może.
Pierwsza zasada – OSZCZĘDŹ 20% na start kredytu. Mówię o Twoich pieniądzach, nie o pieniądzach pożyczonych od mamy, albo wziętych w limicie kredytowym w innym banku, i to na bazie sfałszowanej zdolności kredytowej.
Chodzi o konkretne pieniądze, które oszczędziłeś dzięki Twojej pracy. Takie, które masz na koncie, a po ich wrzuceniu w rozpoczęcie kredytu nadal posiadasz jakąś poduchę finansową. Oczywiście to wszystko przy założeniu, że nie masz innych kredytów, kart kredytowych i innych dziwnych zadłużeń.
Zatem – kupujesz mieszkanie za 500 tysięcy złotych, wkładasz więc 100 tysięcy własnego kapitału. Nieobciążonego innymi kredytami. I takiego, który możesz tam wrzucić bez łapania późniejszej zadyszki finansowej.
Druga zasada – bądź w stanie płacić trzykrotność raty przez 18 miesięcy. Stopy procentowe są zmienne, sytuacja życiowa też. Czy, płacąc teraz ratę 3000 złotych miesięcznie, byłbyś w stanie przetrwać 1,5 roku z ratą 9000 złotych? Jeśli tak, to gratuluję – wygląda na to, że faktycznie kierujesz się w życiu rozsądkiem.
Skąd liczba 18 miesięcy? Stąd, że w większości przypadków drastyczne dźwiganie stóp procentowych jest drastycznym środkiem stosowanym w drastycznej sytuacji gospodarczej.
Masowe bankructwo całego społeczeństwa nie jest w niczyim interesie, dlatego zazwyczaj kosmiczne dźwiganie rat trwa przez ograniczony czas – aż do uspokojenia sytuacji. A że świat działa w cyklach, to uspokojenie sytuacji w końcu zawsze nadchodzi.
Oczywiście, dalej istnieją inne ryzyka:
- a co, jeśli Twój budynek zniszczy ruski czołg?
- a co, jeśli tym razem mega-stopy procentowe utrzymają się aż przez 5 lat?
- a co, jeśli zachorujesz lub stracisz pracę?
Odpowiadam – dlatego właśnie ja unikam wszelkich kredytów.
Niemniej jednak ja jestem paranoikiem, a dla normalnej osoby hipoteka przy wkładzie własnym (ale tak naprawdę WŁASNYM!) 20% oraz przy przygotowaniu budżetu do ciężkich 18 miesięcy w trakcie trwania kredytu, minimalizuje ryzyka na tyle, że musi wydarzyć się naprawdę sporo fatalnych rzeczy jednocześnie, aby ten plan się wyłożył.
Co więcej, drugi element możemy w ogóle zminimalizować, jeśli weźmiemy kredyt ze stałą procentową gwarantowaną przez 5 lat – taka oferta jest dziś dostępna w większości banków. Oczywiście żaden bankier po dobroci Ci tego nie powie, bo te oferty ograniczają możliwości banków na wysysanie pieniędzy z klientów. Ale te oferty tam są i zdecydowanie warto je rozważyć.
A zatem, taki kredyt hipoteczny uważam za całkiem dobrze przemyślany. Sam takiego nie wezmę, ale jak już ktoś chce jakiś mieć, to uważam, że właśnie taki.
2) KREDYT INWESTYCYJNY
Klasyką kredytu uznawanego za „dobry” jest kredyt na inwestycję. Tutaj również nie obyło się bez podłożenia nam świni.
Po pierwsze – nie nazywajmy „inwestycyjnym” kredytu, który nie dotyczy inwestowania w biznes. Warto przeczytać, najlepiej wraz z dziećmi, naszą książkę Wielka Wyprawa Felicji, aby zrozumieć w pełni różnicę między tzw. kwadrantem B, czyli biznesem, a kwadrantem I, czyli inwestycjami.
Kredyt na inwestycje kapitałowe, takie jak akcje, obligacje, Bitcoin, złoto czy udziały w farmie ślimaków na południu Australii – to żaden kredyt inwestycyjny.
Zdradzę Ci klucz: otóż, rynki kapitałowe nie zależą od Ciebie!
Bierzesz sobie pożyczkę z banku lub od mamy i kupujesz Bitcoina. Ale nie możesz zrobić NIC, by zwiększyć szansę na to, że Bitcoin jutro zdrożeje trzykrotnie. Nic tutaj od Ciebie nie zależy.
Równie dobrze możesz więc wziąć pieniądze mamy i spędzić wspaniałą noc w Las Vegas, którą niewątpliwie będziesz wspominać przez kolejne 10 lat – podczas regularnych spotkań z komornikiem…
Powtórzę grubymi literami: NIE INWESTUJE SIĘ POŻYCZONYCH PIENIĘDZY W RYNKI KAPITAŁOWE!
Ktoś powie: „Ale mój kolega Andrzej kupił kiedyś Bitcoina za kasę z karty kredytowej i zarobił na tym 100 tysięcy”.
Odpowiem: „mój znajomy szedł kiedyś chodnikiem i przejeżdżający obok walec jakimś cudem stracił równowagę i przewrócił się na niego, odbierając mu życie”.
Naprawdę – to autentyczna historia, mojego znajomego zabił walec!
Czy to oznacza, że mamy się kierować tak niezwykle rzadkimi wydarzeniami w podejmowaniu decyzji, od których zależy nasza przyszłość?
Czy mamy zwijać chodniki lub zabraniać produkcji walców?
Brawo dla Andrzeja, że wygrał w rosyjskiej ruletce i zarobił na Bitcoinie kupionym na kredyt. To jednak nie oznacza, że wszyscy powinni się przyłączać do tejże rosyjskiej ruletki.
W rosyjskiej ruletce ważna jest funkcja czasu – tzn. każdy kolejny wystrzelony pusty nabój zwiększa szansę na to, że w kolejnej komorze jest kula, która nas zabije.
Pożyczone pieniądze można jednak inwestować w biznes. Ale też nie byle jaki. Nie pierwszy, nie nowy, nie dziwny i niesprawdzony. Ale w taki, który robisz od lat i jesteś w stanie rozpisać w Excelu rentowność Twojego kolejnego projektu – tego, który odpalisz z pożyczonymi pieniędzmi.
Jeśli chcesz pożyczyć 500 tysięcy, by stworzyć nową aplikację w branży, o której nie masz pojęcia – odradzam. Najlepiej działające biznesy stawia się z małym budżetem, stopniowo zwiększając go pod wpływem dowodów rynkowych, że to w ogóle działa.
Jeśli chcesz z pożyczonym milionem stworzyć fabrykę suwenirów, mimo że do dzisiaj byłeś deweloperem – odradzam.
Jeśli natomiast jesteś deweloperem, postawiłeś 3 osiedla albo 17 domów jednorodzinnych i kolejne w pewnej części chcesz postawić na kredyt – tutaj ryzyko jest znaaacznie mniejsze. Dlaczego? Bo Twoja kontrola nad zmiennymi jest znaacznie większa.
Jasne, nie przewidzisz wszystkiego. Może gleba się zapadnie, fundamenty rozpadną, a ceny stali znów pójdą do góry.
Ale jest dużo elementów, które jesteś w stanie kontrolować. Znasz koszty pracownicze, znasz koszt cementu, wiesz, o ile miesięcy średnio opóźnia się robota, wiesz czy jest problem z dostępem do pracowników oraz jak przekonać klientów do zakupu u Ciebie.
Wiesz dużo, co oznacza, że ryzykujesz mało.
No i znowu – sam i tak nie zainwestowałbym nawet w biznes, na którym się dobrze znam. Wolę robić ekspansję Instytutu Lingwistyki (instytutlingwistyki.pl) na kolejny kraj w momencie, gdy mam na to fizyczne środki – pomimo że na branży językowej „zjadłem zęby”.
Ale jeśli już ktoś chce stosować dźwignię finansową, by potencjalnie zarobić więcej i szybciej (bo tak – to jest możliwe dzięki dźwigni!), to uważam, że warto robić to tylko z biznesem, na którym się po prostu znamy i z którym mamy do czynienia na co dzień.
Nie z nowym niesprawdzonym jeszcze biznesem, a już tym bardziej nie z inwestycjami kapitałowymi, które pozostanie nam później jedynie obserwować, bo nie ma tam żadnego czynnika, który moglibyśmy kontrolować.
Owocnych rozważań nad rozsądną hipoteką i rozsądną inwestycją biznesową 🙂